poniedziałek, 26 grudnia 2011

Rozdział II.


Weronika siedziała przy stole, popijała herbatę i czytała starszy numer Glamour . Miała jeszcze chwilę do wyjścia, z racji, że szefowa puściła ją jednak wcześniej. W tle leciała wyjątkowo Viva, zamiast uspokajających brzmień Bacha, czy Beethovena.. Z głośników telewizora leciał jakiś chłam, którego w ogóle nie znała. Ale chociaż raz chciała się poczuć „normalna”. Tak jak znajomi.
Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, wstała cała uśmiechnięta. Głównej przyczyny zmiany swojego humoru, rzecz jasna, nie znała, ale wiedziała, że za tym może się kryć pewien osobnik płci męskiej.
Powoli przeglądała strony brukowca, nie zwracając uwagi na tematy dotyczące seksu i mody. To pierwsze jej nie dotyczyło, a moda.. Kreowała swój własny styl i nie potrzebowała żadnych porad. Jej szafa zawierała wszystko co potrzeba, zważając na zarobki dziewczyny. Kiedyś, jak była młodsza, jej koleżanki ze studiów, codziennie chodziły w czymś innym. Twierdziły, że taka jest teraz moda, a na każdą osobę ubraną „po swojemu” patrzyły jak na kogoś, kto obwieścił , że 2+2=5.
Popatrzyła na reklamę z jakimś konkursem. Citroen C3 do wygrania. Lubiła tę markę, lecz takie konkursy uważała za tandetę. Dowodziły na naiwność ludzi. Szanse na wygranie takiego cacka były.. jeden na milion? Bilion? Już szybciej walnąłby ją piorun, albo przejechał trabant. Cokolwiek, było to tylko marnowanie pieniędzy. Miała własne auto, więc po co byłoby jej drugie? Zdecydowanym ruchem przewróciła kartkę na drugą stronę. Najmodniejsze fasony stringów - tak głosił nagłówek. Banalne. Weronika ziewnęła. Nie miałaby dla kogo starać się ubierać w szykowne fatałaszki. Wolała nową sukienkę, albo czerwone szpilki. Nie zawracała sobie głowy bielizną. Wyniosła to od mamy. Miała być wygodna i tyle.
Znajome wibrację przeszyły orzechowy stół. Weronika spojrzała na telefon. Sms od taty, czy wpadnie dziś wieczór na obiad. Przecież była kilka dni temu! Jęknęła cicho. Była dziś umówiona. Nie chciała kłamać rodzicom, ale też nie chciała wspominać nic o swoim spotkaniu.
Pomyślała też, że uda, iż żadnego smsa nie dostała. Chociaż wtedy zadzwoniliby z upewnieniem. Przegryzła wargę i zasępiła się. A może wymyśli jakąś koleżankę? Hmm, powiedzą, że jakaś tam znajoma jest ważniejsza od rodziny? Zresztą, ona nie miała tu żadnych koleżanek, więc wydawałoby się to podejrzane. „Chyba najlepszym rozwiązaniem będzie prawda”- zdecydowała. I odesłała smsa..
Czekając nerwowo na odpowiedź, jak przyłapana na ściąganiu nastolatka, zaczęła obgryzać paznokcie. Zazwyczaj nie robiła tego, ale kiedy była poddawana wielkiemu stresowi, nie mogła się opanować. Po dwóch minutach dostała wiadomość. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, tata życzył jej z mamą udanego spotkania. Nie było żadnego „no wreszcie!” ani „a kiedy dzieci???”. Dość nieprawdopodobne, zważywszy na charaktery jej rodziców. Ale intuicja jej nie zawiodła. Podczas gdy zabierała się za malowanie paznokci u nóg, jej komórka znowu dała o sobie znać. Sms od mamy. „ładny chociaż??”. I po chwili drugi od taty: zignoruj smsy mamy, dziecko. Baw się dobrze!” Weronika westchnęła i trąciła ręką czerwony lakier. Skrzywiła się, kiedy po całym salonie rozległ się huk. Podniosła go. Na szczęście był zakręcony.
Przezornie postanowiła usunąć wszystko czym mogła się rozpraszać i wyłączyła telefon.
I ponownie zabrała się za malowanie swoich nóg i rąk. Kiedy skończyła ozdabiać swoje paznokcie była 16:30.
Cholera. – przeklęła sama do siebie. Jeszcze dużo czasu, a jeśli nic nie będzie robić, to zacznie się denerwować.
Żeby odprężyć się przed spotkaniem zaczęła robić porządki w komodzie. Może to dziwne, ale sprzątania ją uspokajało. Skupiała się wtedy na danej czynności, a nie na problemach, czy stresie.
Wyjęła duże fioletowe pudełko z Ikei. Uśmiechnęła się tkliwie i je pogładziła. W tym pudełku było dużo wspomnień z jej młodości, między innymi pamiętniki, pamiątki z wycieczek, zasuszone niezapominajki. Jej ulubione kwiaty.. Oprócz tego znajdowało się tam wiele karteczek z lekcji, pierwszy telefon i wróżby z Andrzejek. No i do tego buteleczki z perfumami jej mamy, które dostawała do zabawy, gdy była mała. Otworzyła je. Ledwo wyczuwalna woń dotknęła jej nozdrzy. Zapach dzieciństwa. Jeśli dobrze pamięta, była to zmieszana wanilii z piżmem. Odłożyła delikatnie flakonik na bok i wyjęła pierwszą lepszą kartkę z pamiętnika. Według daty, była to 7 klasa podstawowa.

Pamiętniku!

Dziś jest najszczęśliwszy dzień mojego życia. Nie kocham już Krzyśka, na dobre. Zrozumiałam, że to drań i że tylko spalam się na nim. Poza tym paru klasowych frajerów powiedziało mi, że on tylko leci na panienki z miseczką C. I gdzie tam ja z moim 75A?? Bądź co bądź, zraniło mnie to. Przepłakałam w toalecie całą matme. Gośka powiedziała pani, że to pierwsza miesiączka i że bardzo boli mnie brzuch! Hahaha, naiwna p. Nowak uwierzyła. Pominę fakt, że jeszcze ani razu nie miałam okresu, ale ciii!!
Po lekcjach poszłam z mamą do nowo otwartej cukierni obok mnie. Zjadłyśmy razem po kawałku pysznego orzechowca, a ja zwierzyłam jej się z mojej miłości. Kochana, powiedziała, że faceci to świnie. Po chwili dodała tylko, żebym nie mówiła tego memu tacie.
Jutro mam sprawdzian z geografii..



Reszty nie mogła doczytać, bo atrament był zamazany, a tam gdzie powinien być tekst, widniała tylko różowa plama. No tak, to pewnie kompot z jabłek i aronii, który pijała wtedy litrami. Jej babcia pewnie w poprzednim życiu była kucharką, a nie księgową.
Dzieciństwo.. Wtedy wszystko było łatwiejsze, czystsze, przejrzyste. Oddałaby wszystko, by powrócić do podstawówki. Miała tam tylu przyjaciół, a i czasem zakręcił się obok niej jakiś chłopak.. Świat wydawał się wtedy taki dobry. Później, gdy przeprowadziła się do Warszawy sytuacja diametralnie się pogorszyła. Miała nadzieję, iż w liceum i później na studiach, równie łatwo zyska przyjaciół.. Myliła się. Jako „ta nowa” miała już zarezerwowana pozycje w klasie. Każdy był już w grupkach, samotni byli tylko zakochani w sobie prymusi, którzy nie widzieli sensu w rozmowie z Weroniką. Reszta też. Od tej pory po prostu „była”. Przepłakała przez to kilka miesięcy, tęskniła za starą szkołą.. W końcu przyzwyczaiła się. Rodzice z początku pytali, jak tam w nowej klasie, czy ma już nowe koleżanki, jak ją przyjęto. Z początku kłamała, a potem jak powiedziała, żeby dali jej spokój, to przestali.. Domyślali się, że nie zaaklimatyzowała się w nowej klasie. Próbowali jej pomóc, ale ich działania były nieskuteczne. Weronika poddała się na starcie i była zbyt nieśmiała, by sama do kogoś podejść. Na studiach było to samo.. Kontakty towarzyskie z innymi zaczynały się dopiero w okresie sesji i kończyły tuż po egzaminach. Ograniczały się one do zdań „Wer, Ty to zawsze masz notatki, mogę skserować je, prawda? Jezu, dziękuję, jesteś wspaniała! Kiedyś pójdziemy na piwo, dam ci znać!” Albo „Cholera, nie umiem nic na egzamin, Werka, jak będziesz niedaleko mnie, to mi pomożesz!”
Oczywiście Weronika na wszystko się godziła, raz, bo żyła złudną nadzieją, że kiedyś na to obiecane piwo pójdzie, dwa, z przyzwyczajenia, bo pewnie jakby przestała to byłoby zaraz jak to bardzo snobistyczną jest laską i byłaby u wszystkich na językach.
Tymczasem studia się skończyły, dziewczyna poszła do pracy, a sytuacja się nie zmieniła.
Do tej pory szuka winy w sobie, że to pewnie dlatego, że jest zbyt beznadziejna, ma za małe cycki i wszyscy oceniali ja powierzchownie.. A ona przecież nie różni się niczym od nich.
Do oczu naszły jej łzy. Zacisnęła zęby. Nie, nie teraz, nie będzie się rozklejać. Przetarła szybko oczy. Jest umówiona z facetem, rano świeciło słońce, więc po co ma się przejmować czymś, co tak naprawdę ją dziś nie dotyczy? Co prawda, cały czas się przejmuje, ale spróbowała upchnąć tę rzecz w najdalszy kąt swojego serca. Dalsze przeglądanie pudełka, czytanie pamiętników, oraz sprzątanie komody zajęły jej półgodziny. Ani się obejrzała, a była już 17:00. Oczywiście popłakała się jeszcze kilka razy i na brunatnym, grubym dywanie leżał mały stosik zużytych chusteczek. Chyba pora coś zjeść. Weronika wstała, przeciągnęła się i poszła w stronę kuchni. W kuchni, na stole, jak zwykle leżała miska ze świeżymi owocami. Wybrała dorodne jabłuszko. Jedząc swój posiłek, spojrzała zza okno na Warszawę. Nadal jej nie lubiła, ale miała niejasne wrażenie, że dziś wieczór, zmieni swoje poglądy na wszystko. Nawet nie wiedziała czemu. Wgryzła się w owoc. Zasłoniła firankę.
Weronika zaczęła zastanawiać się nad Michałem. Jak przyjdzie ubrany, czy będzie miał kwiaty? A co jak to gej, którzy szuka przyjaciółki? Mimowolnie posmutniała. I od razu się skarciła, nawet go nie znała, co to za myślenie w ogóle.. Spojrzała znowu na zegar. Dochodziła 17:10.
Pora wybrać ubranie. Udała się w stronę sypialni. Postanowiła zacząć od bielizny.
Miała ją pogrupowaną na zwyczajną i na te ważniejsze dni. Automatycznie spojrzała na te ładniejsze. Wybrała czarny stanik do kompletu z figami z Atlantica. Ozdabiany koronką. Następnie postawiła na klasyczna małą czarną. Do tego urocze rajstopki w ledwo widoczne kropeczki. Ciepłe, grafitowe. A na wierzch czarny płaszczyk, botki w brudny róż i komplet rękawiczek, czapki i szalika. Śliczne, jasnoróżowe. „To chyba wszystko..” – pomyślała.
Zostało jej dwadzieścia minut do wyjścia.. Normalna kobieta pewnie lamentowałaby z braku czasu, ale Weronika była inna. Można powiedzieć, że na ślub wyrobiłaby się w 2 godziny.
Teraz specjalnie wszystko opóźniała. W końcu przebrnęła jakąś tę „dużą” ilość czasu i wreszcie była pora na wyjście. Postanowiła wziąć parasol. Nigdy nie wiadomo, czy znów nie zacznie padać deszcz. Do ulicy Solidarności Weronika miała niedaleko, przejdzie się przez Starówkę. Jak zawsze, czy to deszcz, czy to słońce, na Starym Mieście coś się działo. Tym razem koncert dawał jakiś uliczny zespół Romów. Przeszła obok, z wyraźną obojętnością. Nie rozumiała takich ludzi. Powinni się gdzieś zatrudnić, a nie.. Mogliby nawet sprzątać śmieci. Ale byłaby to, przynajmniej, praca na stałe.
W końcu doszła do Starbucksa. Weszła do środka i natychmiast ciepłe powietrze owionęło jej policzki. Rozejrzała się po sali. Zobaczyła go. Tym razem ogolonego, w ślicznym zielonym sweterku i prostych, ale gustownych dżinsach. Serce zabiło jej szybciej. Kiedy dochodziła do stolika, Michał wstał i odsunął jej krzesło. Mruknęła ciche „dziękuję”. Poczuła jego perfumy. Nigdy czegoś takiego nie wąchała. Na sam zapach zrobiło jej się słabo. Były wspaniałe.
Mężczyzna usiadł po przeciwległej stronie stolika. Spojrzał się w prosto w jej oczy i się uśmiechnął. Był zabójczy rozbrajający. Weronika odwróciła wzrok, a po chwili znów na niego spojrzała. Cały czas wpatrywał się w nią. W końcu wytrzymała jego spojrzenie.
- Witaj. – powiedział.
- No witaj. – zaśmiała się nerwowo.
- Na co masz ochotę? – podał jej kartę z Menu.
Weronika słysząc te słowa po raz pierwszy zrozumiała co to znaczy mieć skojarzenia. Poczuła, że się rumieni i ukryła twarz za kartą. W końcu zdecydowała, że weźmie zwykłe latte.
- Mam ochotę na latte, a ty?
- Na nic, piłem niedawno herbatę w domu. Oczywiście, jeśli to ci nie przeszkadza. – wyjaśnił.
- Oczywiście, że nie. – gorąco zaprzeczyła.
Po chwili ciszy zdobyła się na odwagę i zapytała.
- Kiedy znalazłeś czas, by napisać tę kartkę?
Michał zaśmiał się szczerze.
- Musisz uważniej obserwować ludzi Weroniko. W ten sposób nie zauważysz wielu rzeczy. – usmiechnął się ponownie. Właściwie uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- No fakt, ale wtedy byłam zajęta torebką. – wytłumaczyła się zgrabnie. – A tak
à propos dlaczego do mnie podszedłeś?
- A dlaczego nie?
- No bo..
- No co? To chyba nie jest zakazane, prawda? Podejście do pięknej dziewczyny, oferowanie jej parasola i umówienie się z nią na randkę?
- No nie. –uśmiechnęła się głupio. – Ale jaka tam piękna, zresztą.. czy to randka? – spojrzała się na niego kokieteryjnie. Weronika była zdziwiona swoja odwagą.
- Dla mnie jak najbardziej, a dla ciebie?
- Nie wiem, stwierdzę to później. – powiedziała żartobliwie.
W tym momencie przyszła pani, by spytać co zamawiają. Znów nastała krępująca cisza.
Po chwili Michał wstał i bez słowa udał się do przodu. Wrócił minutę po tym. Tym razem z hiacyntami i kawą. Podał Weronice kwiaty oraz kawę, po czym usiadł bez słowa.
Weronika spojrzała się na niezapominajki jak wryta. Skąd wiedział? Skąd do cholery wiedział, że jej ulubionymi kwiatami są własnie niezapominajki?
- D-dziękuję. – wymamrotała. – Ale czemu niezapominajki?
- Pomyślałem, że takie kwiaty mogą się spodobać tak ślicznej kobiecie, jak ty.
- Proszę, skończ już z tym, bo zaczynam się krępować.. Ale naprawdę dziękuję za prezent! Uwielbiam je! – powąchała swój podarunek.
- Ależ nie ma za co, a ty pięknie wyglądasz jak się krępujesz.
- Przestań! – syknęła rumieniąc się.
- Myślałem, że kobiety lubią być komplementowane, ale dobrze, przestanę. – zrobił dziwną minę skarconego psa.
Weronika, chcąc naprawić sytuacje, wzięła łyk swojej latte i powiedziała:
- Opowiedz mi coś o sobie.
- Zależy co chcesz wiedzieć, Wer. – nie patrzył na nią, zaczął kreślić niezrozumiałe linie na stoliku.
- Możesz napisać mi, a raczej opowiedzieć swoje CV. Tak na szybko. – zachichotała.
Mężczyzna zawtórował jej.
- Myślę, że zajęłoby to trochę czasu. Ale teraz mogę powiedzieć kilka najważniejszych informacji. No to, jak wiesz, mam na imię Michał, po moim dziadku. Pracuję w firmie ubezpieczeniowej, jako doradca,. Lubię dobrą whisky, a moim ulubionym kolorem jest kolor niebieski. Wystarczy? – uśmiechnął się szczerze.
- Chyba tak. – kiwnęła głową. Ciekawe, czy ma jakąś dziewczynę..- zastanowiła się w duchu.
- Nie uważasz, że to dziwne? – zapytała.
- Co jest dziwne, Weroniko? – odparł.
- Noo, ta cała nasza znajomość. Wybacz, że powiem to na głos, ale kto normalny podchodzi w deszczowy dzień, do dziewczyny, oferując jej pomoc, zamiast mieć ją w dupie i iść do spożywczego po dobry browar?
Zaśmiał się na głos, powodując zdezorientowanie w oczach Weroniki.
- Nie rozumiem dlaczego wszystko oceniasz przez pryzmat stereotypów. Dlaczego sądzisz, że wszystko co się wokół dzieje jest dziwne? Przecież to istnieje prawda? W takim razie, to jest jak najbardziej normalne. Dziwna jest tylko rutyna ,w którą, jak widzę, powoli się zatapiasz. Zresztą co rozumiesz poprzez słowo „dziwne”?
Weronika poczuła się urażona. Ona?! Szufladkuje wszystkich? Przecież to nonsens? Mimo wszystko, jednak w duchu przyznawała mu rację. Michał, może i rozumiał wszystko inaczej, ale był mądry. I to było cholernie sexy, jak dla niej. Postanowiła jednak twardo trzymać się swoich racji i odparowała:
- Dziwne? Inne, nietypowe, niespotykane. Mamy iść do biblioteki po słownik, czy mam ci dalej wymieniać synonimy? – uśmiechnęła się ironicznie.
- Jak dla mnie, możemy, mam czas. Ale wolę jednak zostać tutaj. A i spytałem się ciebie co przez to rozumiesz, a nie, żebyś wymieniała wyrazy bliskoznaczne.
- A ja ci powiedziałam, co przez to rozumiem, to po prostu ty mnie nie zrozumiałeś.
- Ale, Wer, po co ta ironia? Ja tylko wyraziłem swoją opinię, nie unosząc się ani razu i jeszcze odpowiednio to argumentując. Poza tym, przyznaj mi rację, bo widzę, że się ze mną zgadzasz. – odpowiedział głosem godnego macho. Wiedział, że wygrał w tej kwestii.
Weronika spojrzała się przez okno udając obrażoną.
- Może. – mruknęła.
Przez chwile oboje milczeli. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.
- No masz rację, masz. – kiwnęła głową i znowu upiła łyk, już trochę letniej latte.
- A teraz ty mi powiedz, Wer. Dlaczego przyszłaś na te spotkanie? Czy nie uznałaś, że ta kartka była dziwna, inna, czy nietypowa? – szarmancko ją prowokował.
Zamurowało ją. Właśnie. Trafił w samo sedno. Dlaczego właściwie tu przyszła?
- Nie wiem. – wzruszyła ramionami i ukryła swoje zakłopotanie, upijając duży łyk kawy.- Może dlatego, że nie miałam co do roboty?
- A co jakbym był oszustem, uwiódł cię wpierw, a potem poprosił cię o dużą ilość pieniędzy na operację jelita grubego mojej mamy w Usa? A tak naprawdę wydał wszystko na kokainę, wplątał cię w jakąś aferę, a później uciekłbym na Bali? Albo, co gorsza mógłbym być gwałcicielem?
- Nie mógłbyś. – pokręciła głową.
- Dlaczego?
- Bo oszuści nie noszą takich ładnych sweterków. – zażartowała. – Gwałciciele zresztą też.
- Bingo! – roześmiał się. – Od dawna mieszkasz w Warszawie?- zapytał zaciekawiony.
- Odkąd poszłam do liceum. Wcześniej mieszkałam w miasteczku niedaleko Łodzi.
- Oo, i jakie były wrażenia nastolatki w wielkim mieście?
- Nie pamiętam. – skłamała. – Właściwie, jest taka ładna pogoda, może pójdziemy na spacer? – zmieniła szybko temat.
- Z tobą poszedłbym nawet na koniec świata.
- Niestety mój świat zaczyna się w domu i kończy na pracy. – westchnęła lekko.
- Jeśli w tym świecie jesteś ty, jestem gotów zaryzykować.
Weronikę znowu zatkało. Był taki słodki.
Nie mówiąc nic, wstała tylko, wzięła płaszcz, spojrzała się na niego zarumieniona i powiedziała:
- A więc chodźmy. 





przepraszam za jakiekolwiek literówki, błędy rzeczowe, stylistyczne i inne. chciałabym wiedzieć, czy ktokolwiek czyta te moje wypociny i byłabym niezmiernie wdzięczna, gdyby ktoś skomentował i ew. coś doradził, bo jestem owtarta na wszelkę krytykę.;)

niedziela, 25 grudnia 2011

Rozdział I.


Znajdowałam się pomiędzy ”nigdzie”, a „gdzieś” , będąc świadoma, że żadna istota ludzka przede mną, nigdy tu nie była. Szczerze mówiąc, było mi wszystko jedno, równie dobrze mogłoby przejść tu stado afrykańskich słoni, a ja i tak byłabym obojętna na to otaczające mnie gówno. Leżałam ( albo stałam) na nieokreślonej powierzchni. Moje wyprane z emocji serce pompowało tylko krew, a ja i tak nie byłam tego pewna, bo go nie słyszałam. Dziwne, otaczała mnie cisza. Może rzeczywiście  złamało się na tysiąc kawałków, a to, że żyję było tylko iluzją? To na pewno nie było Niebo. Gdyby było, leżałabym tu z Nim. Z Aniołem, który zasługiwał na to miejsce. W przeciwieństwie do mnie.
Ile bym dała, żeby tak było. Póki co, muszę leżeć/siedzieć cierpliwie i czekać.. Właściwie, to na co? Na śmierć? 
Nie doskwierało mi ani zimno, ani ciepło, nie wiedziałam nawet, gdzie to owe „nigdzie” jest.  Egzystowałam jak roślina. Skrzywiłam się. Jedyny ból przysparzały mi wspomnienia. Były gorące i parzyły całe moje ciało. Z każdą chwilą, kiedy o czymś pomyślałam, czułam się jakbym leżała na rozżarzonym węgle. To pamięć mnie niszczyła. Przymknęłam oczy. Byłam więźniem własnego mózgu. Mimo woli, zaczęłam myśleć o wydarzeniach sprzed paru miesięcy. Chyba zalałam się łzami, bo poczułam, że coś spływa po moich policzkach.. A może to deszcz..



                                                                        ***
02.01.2008
            Święta, święta i po świętach. Tak brzmi najbardziej znienawidzone powiedzenie wszystkich mieszkańców ziemi, którzy muszą spełniać obowiązek chodzenia do pracy i szkoły. Od 5:00 rano, prawie w każdym domu wielkiej Warszawy,  o tej porze rozpoczynała się szara rzeczywistość. Należało znów wrócić do pracy, po świątecznej przerwie. Tysiące kobiet wyklinało spódnice i sukienki, w które ubierały się w pośpiechu. Były one za małe, a był to skutek Bożonarodzeniowego obżarstwa. Z kolei mężczyźni nieudolnie próbowali zawiązać krawaty, by po chwili schować dumę do kieszeni i biegli do swoich żon, by je zawiązały. Wszystko wracało do normy, do wyniszczającej życie rutyny..
             Tymczasem Weronika sączyła powoli kawę i czytała wczorajszą "Gazetę Wyborczą". Jadła z namaszczeniem ulubionego croissanta, którego zdążyła wczoraj kupić w jedynej otwartej cukierni. Na stole leżały miętowe papierosy, wraz z zapalniczką przedstawiającą  piękną Marylin Monroe. Ubrania wisiały na krześle, wcześniej przygotowane i wyprasowane. Oczywiście, sprawdzone, że rozmiar 36 jest nadal dobry. W przedpokoju rzucała się w oczy piękna, skórzana torebka, która zawierała już niezbędne rzeczy, takie jak: woda cytrynowa, konspekt i kluczyki do gabinetu.
            Rutyną Weroniki był ład i porządek. Perfekcja - jednym słowem. Zdecydowanie nadmierna.
 Kiedy skończyła już jeść rogalika,  natychmiast pozmywała porcelanowy komplet, który dostała od swojej matki na urodziny. Nie lubiła zostawiać brudnych naczyń, to nie było w jej stylu. Zawsze, kiedy nie było coś posprzątanego, umytego, ułożonego, Weronika denerwowała się.
             Nakładanie podkładu również musiało być fachowe. Nie ma mowy, żeby było coś nie rozmazanego. Nienaganny makijaż był podstawą idealistki. Kiedy już doprowadziła się do porządku ,wzięła swoje papierosy i wyszła na balkon w samej  satynowej koszulce nocnej oraz podomce. Czyste szaleństwo. Ale już tak robiła, było to jedyne ryzyko, jakie podejmował w ciągu dnia.
Puszysty śnieżek zamienił się w breję, za sprawą deszczu, który wciąż padał. Weronika zaciągnęła się i spojrzała w dół na ulice Warszawy. Było wcześnie, ale stolica już wrzała. Weronika westchnęła. Nienawidziła  tego miasta. Atmosfery, ciągłego ruchu. Mimo pozorów, nie była zadowolona z życia. Po prostu rano wstawała, szła do pracy, wypełniała dokumenty, szła na lunch, wracała do domu. Do pustego mieszkania, gdzie nikt na nią nie czekał.. Nie miała nikogo, prócz rodziców i  przyjaciółki, która całkiem nieźle poczynała sobie w Sopocie. Weronika dość często zastanawiała się, czemu nie ma bliskiej osoby, czemu nie podrywają jej mężczyźni, czemu nie chodzi na randki. Zawsze dochodziła do tego samego wniosku: jest zbyt beznadziejna. Miała strasznie niskie poczucie wartości. Dlatego, żeby nie popaść w całkowitą depresje, starała się być idealna. Nie pozwalała sobie na najmniejsze potknięcia. Które i tak się, niestety, zdarzały, a w efekcie jej poczucie wartości jeszcze bardziej malało.
            Zgasiła papierosa i wrzuciła go do japońskiej popielniczki. Czas do pracy.
            Weronika schodziła schodami z wieżowca. Winda znowu się zepsuła. Jej nowe kozaki wydawały z siebie taki odgłos podczas chodzenie, że myślała, iż obudzi cały budynek. Który i tak już nie spał. Otworzyła skrzypiące drzwi i natychmiast zimowe powietrze zaatakowało jej policzki. Deszcz nadal padał, więc, chcąc, nie chcąc, dziewczyna była zmuszona do otwarcia parasolu. Nie dość, że marzły jej ręce, to na dodatek musiała trzymać je w niewygodnej pozycji. "Jeszcze się dzień dobrze nie zaczął, a już jest do dupy” - pomyślała ze złością. Przemaszerowała dwieście metrów do przystanku autobusowego. Czekała na autobus numer 79. Co prawda, posiadała swoje własne auto, ale po ostatnim używaniu go przez ojca, była zmuszona oddać go do naprawy. Słowa „ale ja pamiętam jeszcze jak się jeździ” okazały się rzucone na wiatr.  Na szczęście, znienawidzony transport publiczny przyjechał punktualnie, o dziwo. Po dwudziestu pięciu minutach, Weronika była już w budynku swojej firmy. Weszła do gabinetu i rozejrzała się po ponurym pomieszczeniu.
 Rozłożyła parasolkę na podłodze, położyła torebkę, rozsunęła żaluzję i z miną cierpiętnicy poddała się wirze pracy.
            Równo po 13:00 firma pustoszała. Wszyscy spragnieni gorącej kawy i jakiegoś posiłku, opuszczali stanowiska pracy. Weronika także.
 Swoje chwile przerwy spędzała zawsze w kawiarence "Zabiegana" tuż pod jej pracą. Piła latte, jadła szarlotkę na ciepło i z ponurym spojrzeniem wpatrywała się w innych kolegów po fachu. Małgorzata wraz z Moniką rozmawiały o czymś zawzięcie, i co chwile chichotały. Jak w podstawówce. Pewnie plotkowały. Zawsze, gdy ktoś po cichu rozmawiał i było czuć, że ktoś jest tematem plotek, od razu myślała o sobie. Skrzywiła się. Z kolei mężczyźni jedli w grupach, wpatrywali się wygłodniałym wzrokiem na biust Karoliny,  jedynej seksownej lasce w firmie. Następnie dzwonili do swoich żon i informowali o zamiarze spóźnienia się na kolację. Nadgodziny, czy zebrania, były tylko przykrywką. Prawdziwym powodem nie pojawienia  się na wspólnym posiłku z rodziną były oczywiście igraszki z kochanką. Jest coś bardziej ponętniejszego niż sex na biurku po godzinach?
 Ten świat jest pełen zakłamanie. Każdy oszukuje, wymyśla intrygi. Panuje wyścig szczurów, jest moda na podkopywanie dołów i intrygi. Życiowe wartości ograniczają się do pieniędzy i kariery. We współczesnym świecie nie ma miejsca na bezinteresowności, miłość i  prostoduszność. Zaginęła pomiędzy wyprodukowaniem kolejnych komputerów Apple i przymusie bycia "nowoczesnym". Mnóstwo ludzi nie dostrzega granicy pomiędzy umiarem, a szaleństwem. A wydawałaby się taka wyraźna.. Lecz wpajane od lat zasady przez osoby nie mających zielonego pojęcia o życiu, tak nauczyły nas postępować. Ale to nie świat jest taki zły. To my -  ludzie, tacy jesteśmy. Opinia Weroniki o świecie była bardzo negatywna. Była urodzona pesymistką.
            Dziewczyna straciła apetyt. Szybko wzięła swoje rzeczy i odeszła od stolika. Kilku znajomych się na nią spojrzało. Była świadoma, że znając życie będzie tematem rozmów
 przez następne pare minut. To nie do wytrzymania. Wróciła do swojego gabinetu i dokończyła wypełnianie dokumentów. W międzyczasie zadzwonił telefon. Bynajmniej nie była to pomyłka, która miała zamienić się w gorący romans. Nie był to też morderca z „Krzyku”. Dyrektorka. Pytała się, czy Weronika nie miałaby nic  przeciwko zostaniu jutro dłużej w pracy. Ależ oczywiście! Żaden problem! Drobnostka dla osoby, która i tak nie ma życia towarzyskiego, ani chłopaka. Uśmiechnęła się z rozgoryczeniem. Już dawno wrzucono ją do worka z napisem „brak życia towarzyskiego”. Takie jest już życie. Pogrzebała jeszcze chwile w internecie i nareszcie..! Minęła 15:00. Mogła już iść do domu.. Do kolejnego pustego budynku. Jedyną rozmowę mogła w ciągu tego dnia zamienić z naburmuszoną sąsiadką albo z roznosicielem pizzy, który i tak będzie ją miał w dupie. No tak. Liczył się napiwek. Z niechęcią zwlokła się po firmowych schodach. Minęła kilka osób. Żadnego "cześć" ani "Мiłego dnia!" Ale na co się nastawiała? Była do tego przyzwyczajona. Zawsze niezauważalna. Należała do tego 1% składu powietrza: gazy szlachetne, para wodna, zanieczyszczenia i ona: Weronika. Można powiedzieć, że nie istniała. To co ona tu jeszcze robiła? Może zrobiła coś naprawdę złego w poprzednim życiu, a teraz płaci karę żyjąc w tak bezdusznym świecie? „Przecież to bzdura” – pomyślała. Nie wierzyła w reinkarnacje.
            Zrobiło się dość ładnie na dworze, więc postanowiła zrobić sobie spacer. Do nikogo się nie spieszyła, nikt na nią nie czekał z gorącym obiadem. Półgodziny, czy godzina, nie robiło to jej żadnej różnicy. Kiedy szła zatłoczoną Marszałkowską, pogoda wróciła do porannego stanu. Dziewczyna sięgnęła do torebki po parasol. Nigdzie go nie było. Nagle przypomniała sobie, że zostawiła go na biurku. Szlag - przeklęła w myślach. Nici z jej nowej fryzury. W dodatku jak nic, miała się spodziewać kataru. Nie nosiła czapki, a jeszcze długa droga do domu.  Świetnie. Ze złością szarpnęła zamkiem torebki. Rozdwoił się. Weronika przystanęła i zaczęła liczyć do dziesięciu.. Wszystko ją dziś irytowało, od samego wyjścia z łóżka. Podczas, gdy próbowała naprawić niefortunny zamek, przyglądał jej się pewien mężczyzna. Na oko trzydziestoletni, niezbyt przystojny, z trzydniowym zarostem.
             - Piękny dzień, nieprawdaż?
 Dziewczyna oderwała się od nerwowo robionej czynności. Obejrzała się dokoła siebie, nie będąc pewna, czy się przesłyszała. Jednakże obok niej stała tylko osoba, która najwyraźniej dawno nie widziała maszynki do golenia.
            - Słucham?  - spytała z niedowierzaniem.
            - Tak, słucha pani. - uśmiechnął się czarująco. – Spytałem, czy uważa pani, iż dziś jest ładna pogoda?
            -  Pada deszcz. - spojrzała się na niego z miną, która uważała, że "pada deszcz" wyjaśnia wszystko.
-         Owszem, ale nie wiem skąd założenie, że to od razu musi być brzydka pogoda. Miliony ludzi uważa ją jako złą, ale nie widzę podstaw by tak sądzić. Deszcz nie jest niczym złym. Jest darem od Boga, nawadnia rośliny, pobudza florę do życia.
             Weronika westchnęła poirytowana. Było jej zimno, zaczynała moknąć, w dodatku stała w miejscu i wdała się z niezbyt interesującą konwersację, która prowadziła donikąd. Pomijając to, kim był ten facet, że spytał się o tak banalną rzecz? To nie był patent na podryw. W chwili, gdy chciała powiedzieć niegrzeczne "do widzenia" mężczyzna złapał ją za rękę.
            - Mogę zaoferować pani pomoc? Chociażby pod postacią parasola?
             Dziewczyna zastanowiła się chwilę i skinęła głową, że tak. W końcu miała schron nad głową do końca drogi do domu. Mimo tego nie przestała się zadziwiać tą dziwną osobą, której nawet nie znała imienia oraz szła z nią pod rękę po mieście. Tak, to było zdecydowanie dziwne.
            - Mogę wiedzieć co robi tak piękna dziewczyna bez parasola w środku ulewy?
            - Najwyraźniej zapomniała go wziąć z pracy.  - skrzętnie udała, że nie usłyszała słowa "piękna".
            - Zapominalska kobieta.
            - Każdemu może się zdarzyć. – odparła poirytowana. Nienawidziła wytykania błędów.
-         Ależ po co ten bojowy głos?
-     Nie wiem o czym pan mówi.
 Weronika powoli zaczynała bawić ta sytuacja. To odbiegało od normy.
            - W takim razie co robi pani na mieście, bez męża i spaceruje z obcym mężczyzną?
-         Może niech pan spyta tego mężczyznę? Też jestem ciekawa. . 
-                     - Mówi, że to zaszczyt spacerować z takim osobnikiem płci pięknej. Odbiega pani od krajowej średniej piękności. Jeśli takowa istnieje. Ten pan jest także gotów zdradzić swoje imię, jeśli tylko pani zdradzi swoje.
            - Weronika, miło mi.
            -Michał.. - znowu uśmiechnął się czarująco i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy.
 Na chwilę przerwali rozmowę. Po dziesięciu minutach ( nadal trzymając się za ręce) byli już niedaleko wieżowca Weroniki.
            - Zaraz będziemy.  spróbowała nawiązać rozmowę.
 Tylko skinął głową. Zasępiła się. Będzie trochę niezręcznie przy pożegnaniu. Czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczą? Mimowolnie zrobiło jej się.. hm.. żal? Skarciła się w myślach. Ledwo go zna. Nie wie czy ma żonę, czy spuszcza klapę w toalecie, ani czy lubi kuchnie meksykańską. Niepotrzebnie się przejmuje. Lecz Weronika taka była. Przejmowała się wszystkim, martwiła się, analizowała, rozkładała na czynniki pierwsze. I co najgorsze – przywiązywała się za szybko, co zawsze skutkowało rozczarowaniem i łzami.
            Doszli do jej domu.
            - Na prawdę dziękuję za pomoc i za rozmowę. - uśmiechnęła się najlepiej jak potrafi.
            - Ależ nie ma za co. - spojrzał się tajemniczo i.. odszedł.
 Weronika zamrugała kilka razy. Po chwili wyrwała się z otępienia. No tak. Miała iść do domu. Była zła na siebie. Mogła się umówić na kawę, na kolację, na cokolwiek, ale tego nie zrobiła. Nieśmiałość zrobiła swoje i ulotniła się tuż po odejściu Michała.  Wer Sięgnęła do kieszeni płaszcza. Oprócz kluczy, wyjęła także małą karteczkę. Zawiniętą, dokładnie na siedem części. Koloru rumiankowego. Z zaciekawieniem ją odwinęła. Nie przypomina sobie, żeby wkładała jakąś kartkę do kieszeni. Były tylko na niej kilka słów, napisanych  starannie wykaligrafowanym pismem: Starbucks Coffee, środa, 18:30. M. Dziewczyna uśmiechnęła się z niedowierzaniem do siebie. Kiedy znalazł czas, by napisać tą wiadomość?! Zachodziła w głowę podczas całej drogi do mieszkania. A w dodatku skąd ma pewność, że w ogóle przyjdzie? A jeśli ją obserwował? Może to zboczeniec? Dziesiątki pytań, ani jednej odpowiedzi. Z drugiej strony było to śmieszne.  Kiedy weszła do mieszkania, spostrzegła, że właśnie umówiła się z facetem. Po raz pierwszy od.. dawna. Weronika parsknęła śmiechem. Może życie, serio, nie jest takie złe, jak się wydaje? 
                                                            ***

      - Witaj, Asia, co tam u was? - Weronika leżąc na wygodnym łóżku, bezkarnie zajadała czekoladki z wódką i rozmawiała przez telefon ze swoją najlepszą przyjaciółką.
            - Heej skarbie, a no wszystko po staremu, właśnie robię obiad. Znalazłam świetny przepis w internecie na kurczaka. Wyślę ci później mejlem, czy nawet na gadu. A co u Ciebie?    wyrzuciła na jednym wydechu.
-         W porządku, u mnie też nuda, nuda, nuda i dla odmiany... nuda.
-         Daj spokój! W Warszawie nie może być, aż tak nudno. Wyjdź z domu, zabaw się, przecież potrafisz! O! Pamiętasz, jak zamówiłyśmy tego stript..
-         DOŚĆ! Nie przypominaj mi o tym! – Weronika wzdrygnęła się na samą myśl o tamtym wieczorze i porannym kacu. To nie była ona. To było dawno i nieprawda.
 - Oj tam, oj tam.. stęskniłam się, wiesz?
-         Ja też.. – westchnęła cicho, wyjmując czekoladkę z pudełka.
-         A jak tam sprawy sercowe? – spytała Asia, po chwili z uciechą. To był jej ulubiony temat. – Jest tam jakiś Brad?
 Wer wiedziała, że mówi poważnie, mimo iż się śmiała.
       - Hmm, jakoś ci wszyscy przystojni mężczyzni wyginęli.
            - Fakt, Brad to za wysoka poprzeczka. A może brzydsi?
 Zastanowiła się chwilę. Postanowiła nie wspominać o Michale. Bo po co?
      - Hmmmm? - Joanna była najwyraźniej zaciekawiona. I podejrzliwa.
-  Nie, nikogo nie ma – powiedziała szybko. Może za szybko.
             -  Naprawdę? - powątpiewanie w jej głosie można było wyczuć na odległość.
             - Tak. - odparła hardo Weronika. Wiedziała, że przyjaciółka jej nie uwierzyła, ale odważnie brnęła w kłamstwo.
             -Skoro tak uważasz.
             -  Asia? No chyba się nie  obraziłaś? – Weronika podniosła głos z niedowierzaniem.
 Głucha cisza.
       - Aaaaaaaaasiaaa?
 Tym razem ostentacyjne westchnięcie.
      - Dobrze kuźwa, jak zwykle, Michał.– warknęła.
             -  Wiedziałam! Nie oszukasz mojej intuicji! Numer buta, , karty kredytowej, koszula w kratę, czy zwykła, brunet, niski, wysoki, słodki blondyn, ulubiona pozycja? Proszę mi się spowiadać, dziecko.
            - Hahahahah, uspokój się. .Nie wiem nic, poza tym, że ma na imię Michał.. Spotykam się z nim jutro w kawiarni. To znaczy, chyba, bo nie wiem czy pójdę. Zostawił mi w płaszczyku kartkę, no i odprowadził mnie do domu, bo nie miałam parasola.- wyrecytowała jak z pamięci.
   
-         Wspaniale, moja Werka ma randkę! Tak się cieszę, wiesz? Co ubierasz? Boże! Jestem tak podekscytowana, zadzwonisz rano po spotkaniu, bo czuję, że wypijecie drugą kawę, tylko albo u niego, albo u ciebie.
-         Przestań! Nic takiego nie będzie, znasz mnie i mój talent do chłopaków. Chociaż w sumie, to go nie znasz, bo go brak. – stwierdziła gorzko. – Zresztą, zmieńmy temat. Po co mi złudna nadzieja? Powiedz mi lepiej, jak tam Mareczek, nadal lubi grać w piłkę?
-         Tak, mogę go oglądać cały dzień, jak kopie tę wielką piłkę swoimi małymi, słodkimi nóżkami. Będzie z niego polski Ronaldo! Nie mogę się doczekać, aż podrośnie, chociaż jak wyobrażam go sobie jako rozwydrzonego nastolatka, to wprost ubóstwiam jego małe kupki..

 -    Przypomnę ci to kiedyś!
 -    Dobrze! Wiesz co, ja muszę kończyć. Przepraszam, że tak krótko rozmawiałyśmy. Moi mężczyźni wracają ze spaceru. Pewnie będę musiała im w czymś pomóc.. Dobra, na razie, buziaczki od wszystkich!
            - No, papa!
 Weronika nacisnęła czerwony przycisk komórki. Zawsze po rozmowie ze swoją przyjaciółką czuła się lepiej. Taka żywsza, szczęśliwsza. Joasia zarażała chęcią do życia. Niestety dobry stan Weroniki utrzymywał się zazwyczaj parę minut po rozmowie. Tym razem, dziewczyna czuła, iż położy się do łóżka z uśmiechem. I wstanie razem z nim. Malutka iskierka nadziei rozbudziła wszyscy pozytywne emocje drzemiące w sercu chudziny. Miała nadzieje, że dobra passa, dotrwa do jutrzejszego wieczoru.