niedziela, 25 grudnia 2011

Rozdział I.


Znajdowałam się pomiędzy ”nigdzie”, a „gdzieś” , będąc świadoma, że żadna istota ludzka przede mną, nigdy tu nie była. Szczerze mówiąc, było mi wszystko jedno, równie dobrze mogłoby przejść tu stado afrykańskich słoni, a ja i tak byłabym obojętna na to otaczające mnie gówno. Leżałam ( albo stałam) na nieokreślonej powierzchni. Moje wyprane z emocji serce pompowało tylko krew, a ja i tak nie byłam tego pewna, bo go nie słyszałam. Dziwne, otaczała mnie cisza. Może rzeczywiście  złamało się na tysiąc kawałków, a to, że żyję było tylko iluzją? To na pewno nie było Niebo. Gdyby było, leżałabym tu z Nim. Z Aniołem, który zasługiwał na to miejsce. W przeciwieństwie do mnie.
Ile bym dała, żeby tak było. Póki co, muszę leżeć/siedzieć cierpliwie i czekać.. Właściwie, to na co? Na śmierć? 
Nie doskwierało mi ani zimno, ani ciepło, nie wiedziałam nawet, gdzie to owe „nigdzie” jest.  Egzystowałam jak roślina. Skrzywiłam się. Jedyny ból przysparzały mi wspomnienia. Były gorące i parzyły całe moje ciało. Z każdą chwilą, kiedy o czymś pomyślałam, czułam się jakbym leżała na rozżarzonym węgle. To pamięć mnie niszczyła. Przymknęłam oczy. Byłam więźniem własnego mózgu. Mimo woli, zaczęłam myśleć o wydarzeniach sprzed paru miesięcy. Chyba zalałam się łzami, bo poczułam, że coś spływa po moich policzkach.. A może to deszcz..



                                                                        ***
02.01.2008
            Święta, święta i po świętach. Tak brzmi najbardziej znienawidzone powiedzenie wszystkich mieszkańców ziemi, którzy muszą spełniać obowiązek chodzenia do pracy i szkoły. Od 5:00 rano, prawie w każdym domu wielkiej Warszawy,  o tej porze rozpoczynała się szara rzeczywistość. Należało znów wrócić do pracy, po świątecznej przerwie. Tysiące kobiet wyklinało spódnice i sukienki, w które ubierały się w pośpiechu. Były one za małe, a był to skutek Bożonarodzeniowego obżarstwa. Z kolei mężczyźni nieudolnie próbowali zawiązać krawaty, by po chwili schować dumę do kieszeni i biegli do swoich żon, by je zawiązały. Wszystko wracało do normy, do wyniszczającej życie rutyny..
             Tymczasem Weronika sączyła powoli kawę i czytała wczorajszą "Gazetę Wyborczą". Jadła z namaszczeniem ulubionego croissanta, którego zdążyła wczoraj kupić w jedynej otwartej cukierni. Na stole leżały miętowe papierosy, wraz z zapalniczką przedstawiającą  piękną Marylin Monroe. Ubrania wisiały na krześle, wcześniej przygotowane i wyprasowane. Oczywiście, sprawdzone, że rozmiar 36 jest nadal dobry. W przedpokoju rzucała się w oczy piękna, skórzana torebka, która zawierała już niezbędne rzeczy, takie jak: woda cytrynowa, konspekt i kluczyki do gabinetu.
            Rutyną Weroniki był ład i porządek. Perfekcja - jednym słowem. Zdecydowanie nadmierna.
 Kiedy skończyła już jeść rogalika,  natychmiast pozmywała porcelanowy komplet, który dostała od swojej matki na urodziny. Nie lubiła zostawiać brudnych naczyń, to nie było w jej stylu. Zawsze, kiedy nie było coś posprzątanego, umytego, ułożonego, Weronika denerwowała się.
             Nakładanie podkładu również musiało być fachowe. Nie ma mowy, żeby było coś nie rozmazanego. Nienaganny makijaż był podstawą idealistki. Kiedy już doprowadziła się do porządku ,wzięła swoje papierosy i wyszła na balkon w samej  satynowej koszulce nocnej oraz podomce. Czyste szaleństwo. Ale już tak robiła, było to jedyne ryzyko, jakie podejmował w ciągu dnia.
Puszysty śnieżek zamienił się w breję, za sprawą deszczu, który wciąż padał. Weronika zaciągnęła się i spojrzała w dół na ulice Warszawy. Było wcześnie, ale stolica już wrzała. Weronika westchnęła. Nienawidziła  tego miasta. Atmosfery, ciągłego ruchu. Mimo pozorów, nie była zadowolona z życia. Po prostu rano wstawała, szła do pracy, wypełniała dokumenty, szła na lunch, wracała do domu. Do pustego mieszkania, gdzie nikt na nią nie czekał.. Nie miała nikogo, prócz rodziców i  przyjaciółki, która całkiem nieźle poczynała sobie w Sopocie. Weronika dość często zastanawiała się, czemu nie ma bliskiej osoby, czemu nie podrywają jej mężczyźni, czemu nie chodzi na randki. Zawsze dochodziła do tego samego wniosku: jest zbyt beznadziejna. Miała strasznie niskie poczucie wartości. Dlatego, żeby nie popaść w całkowitą depresje, starała się być idealna. Nie pozwalała sobie na najmniejsze potknięcia. Które i tak się, niestety, zdarzały, a w efekcie jej poczucie wartości jeszcze bardziej malało.
            Zgasiła papierosa i wrzuciła go do japońskiej popielniczki. Czas do pracy.
            Weronika schodziła schodami z wieżowca. Winda znowu się zepsuła. Jej nowe kozaki wydawały z siebie taki odgłos podczas chodzenie, że myślała, iż obudzi cały budynek. Który i tak już nie spał. Otworzyła skrzypiące drzwi i natychmiast zimowe powietrze zaatakowało jej policzki. Deszcz nadal padał, więc, chcąc, nie chcąc, dziewczyna była zmuszona do otwarcia parasolu. Nie dość, że marzły jej ręce, to na dodatek musiała trzymać je w niewygodnej pozycji. "Jeszcze się dzień dobrze nie zaczął, a już jest do dupy” - pomyślała ze złością. Przemaszerowała dwieście metrów do przystanku autobusowego. Czekała na autobus numer 79. Co prawda, posiadała swoje własne auto, ale po ostatnim używaniu go przez ojca, była zmuszona oddać go do naprawy. Słowa „ale ja pamiętam jeszcze jak się jeździ” okazały się rzucone na wiatr.  Na szczęście, znienawidzony transport publiczny przyjechał punktualnie, o dziwo. Po dwudziestu pięciu minutach, Weronika była już w budynku swojej firmy. Weszła do gabinetu i rozejrzała się po ponurym pomieszczeniu.
 Rozłożyła parasolkę na podłodze, położyła torebkę, rozsunęła żaluzję i z miną cierpiętnicy poddała się wirze pracy.
            Równo po 13:00 firma pustoszała. Wszyscy spragnieni gorącej kawy i jakiegoś posiłku, opuszczali stanowiska pracy. Weronika także.
 Swoje chwile przerwy spędzała zawsze w kawiarence "Zabiegana" tuż pod jej pracą. Piła latte, jadła szarlotkę na ciepło i z ponurym spojrzeniem wpatrywała się w innych kolegów po fachu. Małgorzata wraz z Moniką rozmawiały o czymś zawzięcie, i co chwile chichotały. Jak w podstawówce. Pewnie plotkowały. Zawsze, gdy ktoś po cichu rozmawiał i było czuć, że ktoś jest tematem plotek, od razu myślała o sobie. Skrzywiła się. Z kolei mężczyźni jedli w grupach, wpatrywali się wygłodniałym wzrokiem na biust Karoliny,  jedynej seksownej lasce w firmie. Następnie dzwonili do swoich żon i informowali o zamiarze spóźnienia się na kolację. Nadgodziny, czy zebrania, były tylko przykrywką. Prawdziwym powodem nie pojawienia  się na wspólnym posiłku z rodziną były oczywiście igraszki z kochanką. Jest coś bardziej ponętniejszego niż sex na biurku po godzinach?
 Ten świat jest pełen zakłamanie. Każdy oszukuje, wymyśla intrygi. Panuje wyścig szczurów, jest moda na podkopywanie dołów i intrygi. Życiowe wartości ograniczają się do pieniędzy i kariery. We współczesnym świecie nie ma miejsca na bezinteresowności, miłość i  prostoduszność. Zaginęła pomiędzy wyprodukowaniem kolejnych komputerów Apple i przymusie bycia "nowoczesnym". Mnóstwo ludzi nie dostrzega granicy pomiędzy umiarem, a szaleństwem. A wydawałaby się taka wyraźna.. Lecz wpajane od lat zasady przez osoby nie mających zielonego pojęcia o życiu, tak nauczyły nas postępować. Ale to nie świat jest taki zły. To my -  ludzie, tacy jesteśmy. Opinia Weroniki o świecie była bardzo negatywna. Była urodzona pesymistką.
            Dziewczyna straciła apetyt. Szybko wzięła swoje rzeczy i odeszła od stolika. Kilku znajomych się na nią spojrzało. Była świadoma, że znając życie będzie tematem rozmów
 przez następne pare minut. To nie do wytrzymania. Wróciła do swojego gabinetu i dokończyła wypełnianie dokumentów. W międzyczasie zadzwonił telefon. Bynajmniej nie była to pomyłka, która miała zamienić się w gorący romans. Nie był to też morderca z „Krzyku”. Dyrektorka. Pytała się, czy Weronika nie miałaby nic  przeciwko zostaniu jutro dłużej w pracy. Ależ oczywiście! Żaden problem! Drobnostka dla osoby, która i tak nie ma życia towarzyskiego, ani chłopaka. Uśmiechnęła się z rozgoryczeniem. Już dawno wrzucono ją do worka z napisem „brak życia towarzyskiego”. Takie jest już życie. Pogrzebała jeszcze chwile w internecie i nareszcie..! Minęła 15:00. Mogła już iść do domu.. Do kolejnego pustego budynku. Jedyną rozmowę mogła w ciągu tego dnia zamienić z naburmuszoną sąsiadką albo z roznosicielem pizzy, który i tak będzie ją miał w dupie. No tak. Liczył się napiwek. Z niechęcią zwlokła się po firmowych schodach. Minęła kilka osób. Żadnego "cześć" ani "Мiłego dnia!" Ale na co się nastawiała? Była do tego przyzwyczajona. Zawsze niezauważalna. Należała do tego 1% składu powietrza: gazy szlachetne, para wodna, zanieczyszczenia i ona: Weronika. Można powiedzieć, że nie istniała. To co ona tu jeszcze robiła? Może zrobiła coś naprawdę złego w poprzednim życiu, a teraz płaci karę żyjąc w tak bezdusznym świecie? „Przecież to bzdura” – pomyślała. Nie wierzyła w reinkarnacje.
            Zrobiło się dość ładnie na dworze, więc postanowiła zrobić sobie spacer. Do nikogo się nie spieszyła, nikt na nią nie czekał z gorącym obiadem. Półgodziny, czy godzina, nie robiło to jej żadnej różnicy. Kiedy szła zatłoczoną Marszałkowską, pogoda wróciła do porannego stanu. Dziewczyna sięgnęła do torebki po parasol. Nigdzie go nie było. Nagle przypomniała sobie, że zostawiła go na biurku. Szlag - przeklęła w myślach. Nici z jej nowej fryzury. W dodatku jak nic, miała się spodziewać kataru. Nie nosiła czapki, a jeszcze długa droga do domu.  Świetnie. Ze złością szarpnęła zamkiem torebki. Rozdwoił się. Weronika przystanęła i zaczęła liczyć do dziesięciu.. Wszystko ją dziś irytowało, od samego wyjścia z łóżka. Podczas, gdy próbowała naprawić niefortunny zamek, przyglądał jej się pewien mężczyzna. Na oko trzydziestoletni, niezbyt przystojny, z trzydniowym zarostem.
             - Piękny dzień, nieprawdaż?
 Dziewczyna oderwała się od nerwowo robionej czynności. Obejrzała się dokoła siebie, nie będąc pewna, czy się przesłyszała. Jednakże obok niej stała tylko osoba, która najwyraźniej dawno nie widziała maszynki do golenia.
            - Słucham?  - spytała z niedowierzaniem.
            - Tak, słucha pani. - uśmiechnął się czarująco. – Spytałem, czy uważa pani, iż dziś jest ładna pogoda?
            -  Pada deszcz. - spojrzała się na niego z miną, która uważała, że "pada deszcz" wyjaśnia wszystko.
-         Owszem, ale nie wiem skąd założenie, że to od razu musi być brzydka pogoda. Miliony ludzi uważa ją jako złą, ale nie widzę podstaw by tak sądzić. Deszcz nie jest niczym złym. Jest darem od Boga, nawadnia rośliny, pobudza florę do życia.
             Weronika westchnęła poirytowana. Było jej zimno, zaczynała moknąć, w dodatku stała w miejscu i wdała się z niezbyt interesującą konwersację, która prowadziła donikąd. Pomijając to, kim był ten facet, że spytał się o tak banalną rzecz? To nie był patent na podryw. W chwili, gdy chciała powiedzieć niegrzeczne "do widzenia" mężczyzna złapał ją za rękę.
            - Mogę zaoferować pani pomoc? Chociażby pod postacią parasola?
             Dziewczyna zastanowiła się chwilę i skinęła głową, że tak. W końcu miała schron nad głową do końca drogi do domu. Mimo tego nie przestała się zadziwiać tą dziwną osobą, której nawet nie znała imienia oraz szła z nią pod rękę po mieście. Tak, to było zdecydowanie dziwne.
            - Mogę wiedzieć co robi tak piękna dziewczyna bez parasola w środku ulewy?
            - Najwyraźniej zapomniała go wziąć z pracy.  - skrzętnie udała, że nie usłyszała słowa "piękna".
            - Zapominalska kobieta.
            - Każdemu może się zdarzyć. – odparła poirytowana. Nienawidziła wytykania błędów.
-         Ależ po co ten bojowy głos?
-     Nie wiem o czym pan mówi.
 Weronika powoli zaczynała bawić ta sytuacja. To odbiegało od normy.
            - W takim razie co robi pani na mieście, bez męża i spaceruje z obcym mężczyzną?
-         Może niech pan spyta tego mężczyznę? Też jestem ciekawa. . 
-                     - Mówi, że to zaszczyt spacerować z takim osobnikiem płci pięknej. Odbiega pani od krajowej średniej piękności. Jeśli takowa istnieje. Ten pan jest także gotów zdradzić swoje imię, jeśli tylko pani zdradzi swoje.
            - Weronika, miło mi.
            -Michał.. - znowu uśmiechnął się czarująco i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy.
 Na chwilę przerwali rozmowę. Po dziesięciu minutach ( nadal trzymając się za ręce) byli już niedaleko wieżowca Weroniki.
            - Zaraz będziemy.  spróbowała nawiązać rozmowę.
 Tylko skinął głową. Zasępiła się. Będzie trochę niezręcznie przy pożegnaniu. Czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczą? Mimowolnie zrobiło jej się.. hm.. żal? Skarciła się w myślach. Ledwo go zna. Nie wie czy ma żonę, czy spuszcza klapę w toalecie, ani czy lubi kuchnie meksykańską. Niepotrzebnie się przejmuje. Lecz Weronika taka była. Przejmowała się wszystkim, martwiła się, analizowała, rozkładała na czynniki pierwsze. I co najgorsze – przywiązywała się za szybko, co zawsze skutkowało rozczarowaniem i łzami.
            Doszli do jej domu.
            - Na prawdę dziękuję za pomoc i za rozmowę. - uśmiechnęła się najlepiej jak potrafi.
            - Ależ nie ma za co. - spojrzał się tajemniczo i.. odszedł.
 Weronika zamrugała kilka razy. Po chwili wyrwała się z otępienia. No tak. Miała iść do domu. Była zła na siebie. Mogła się umówić na kawę, na kolację, na cokolwiek, ale tego nie zrobiła. Nieśmiałość zrobiła swoje i ulotniła się tuż po odejściu Michała.  Wer Sięgnęła do kieszeni płaszcza. Oprócz kluczy, wyjęła także małą karteczkę. Zawiniętą, dokładnie na siedem części. Koloru rumiankowego. Z zaciekawieniem ją odwinęła. Nie przypomina sobie, żeby wkładała jakąś kartkę do kieszeni. Były tylko na niej kilka słów, napisanych  starannie wykaligrafowanym pismem: Starbucks Coffee, środa, 18:30. M. Dziewczyna uśmiechnęła się z niedowierzaniem do siebie. Kiedy znalazł czas, by napisać tą wiadomość?! Zachodziła w głowę podczas całej drogi do mieszkania. A w dodatku skąd ma pewność, że w ogóle przyjdzie? A jeśli ją obserwował? Może to zboczeniec? Dziesiątki pytań, ani jednej odpowiedzi. Z drugiej strony było to śmieszne.  Kiedy weszła do mieszkania, spostrzegła, że właśnie umówiła się z facetem. Po raz pierwszy od.. dawna. Weronika parsknęła śmiechem. Może życie, serio, nie jest takie złe, jak się wydaje? 
                                                            ***

      - Witaj, Asia, co tam u was? - Weronika leżąc na wygodnym łóżku, bezkarnie zajadała czekoladki z wódką i rozmawiała przez telefon ze swoją najlepszą przyjaciółką.
            - Heej skarbie, a no wszystko po staremu, właśnie robię obiad. Znalazłam świetny przepis w internecie na kurczaka. Wyślę ci później mejlem, czy nawet na gadu. A co u Ciebie?    wyrzuciła na jednym wydechu.
-         W porządku, u mnie też nuda, nuda, nuda i dla odmiany... nuda.
-         Daj spokój! W Warszawie nie może być, aż tak nudno. Wyjdź z domu, zabaw się, przecież potrafisz! O! Pamiętasz, jak zamówiłyśmy tego stript..
-         DOŚĆ! Nie przypominaj mi o tym! – Weronika wzdrygnęła się na samą myśl o tamtym wieczorze i porannym kacu. To nie była ona. To było dawno i nieprawda.
 - Oj tam, oj tam.. stęskniłam się, wiesz?
-         Ja też.. – westchnęła cicho, wyjmując czekoladkę z pudełka.
-         A jak tam sprawy sercowe? – spytała Asia, po chwili z uciechą. To był jej ulubiony temat. – Jest tam jakiś Brad?
 Wer wiedziała, że mówi poważnie, mimo iż się śmiała.
       - Hmm, jakoś ci wszyscy przystojni mężczyzni wyginęli.
            - Fakt, Brad to za wysoka poprzeczka. A może brzydsi?
 Zastanowiła się chwilę. Postanowiła nie wspominać o Michale. Bo po co?
      - Hmmmm? - Joanna była najwyraźniej zaciekawiona. I podejrzliwa.
-  Nie, nikogo nie ma – powiedziała szybko. Może za szybko.
             -  Naprawdę? - powątpiewanie w jej głosie można było wyczuć na odległość.
             - Tak. - odparła hardo Weronika. Wiedziała, że przyjaciółka jej nie uwierzyła, ale odważnie brnęła w kłamstwo.
             -Skoro tak uważasz.
             -  Asia? No chyba się nie  obraziłaś? – Weronika podniosła głos z niedowierzaniem.
 Głucha cisza.
       - Aaaaaaaaasiaaa?
 Tym razem ostentacyjne westchnięcie.
      - Dobrze kuźwa, jak zwykle, Michał.– warknęła.
             -  Wiedziałam! Nie oszukasz mojej intuicji! Numer buta, , karty kredytowej, koszula w kratę, czy zwykła, brunet, niski, wysoki, słodki blondyn, ulubiona pozycja? Proszę mi się spowiadać, dziecko.
            - Hahahahah, uspokój się. .Nie wiem nic, poza tym, że ma na imię Michał.. Spotykam się z nim jutro w kawiarni. To znaczy, chyba, bo nie wiem czy pójdę. Zostawił mi w płaszczyku kartkę, no i odprowadził mnie do domu, bo nie miałam parasola.- wyrecytowała jak z pamięci.
   
-         Wspaniale, moja Werka ma randkę! Tak się cieszę, wiesz? Co ubierasz? Boże! Jestem tak podekscytowana, zadzwonisz rano po spotkaniu, bo czuję, że wypijecie drugą kawę, tylko albo u niego, albo u ciebie.
-         Przestań! Nic takiego nie będzie, znasz mnie i mój talent do chłopaków. Chociaż w sumie, to go nie znasz, bo go brak. – stwierdziła gorzko. – Zresztą, zmieńmy temat. Po co mi złudna nadzieja? Powiedz mi lepiej, jak tam Mareczek, nadal lubi grać w piłkę?
-         Tak, mogę go oglądać cały dzień, jak kopie tę wielką piłkę swoimi małymi, słodkimi nóżkami. Będzie z niego polski Ronaldo! Nie mogę się doczekać, aż podrośnie, chociaż jak wyobrażam go sobie jako rozwydrzonego nastolatka, to wprost ubóstwiam jego małe kupki..

 -    Przypomnę ci to kiedyś!
 -    Dobrze! Wiesz co, ja muszę kończyć. Przepraszam, że tak krótko rozmawiałyśmy. Moi mężczyźni wracają ze spaceru. Pewnie będę musiała im w czymś pomóc.. Dobra, na razie, buziaczki od wszystkich!
            - No, papa!
 Weronika nacisnęła czerwony przycisk komórki. Zawsze po rozmowie ze swoją przyjaciółką czuła się lepiej. Taka żywsza, szczęśliwsza. Joasia zarażała chęcią do życia. Niestety dobry stan Weroniki utrzymywał się zazwyczaj parę minut po rozmowie. Tym razem, dziewczyna czuła, iż położy się do łóżka z uśmiechem. I wstanie razem z nim. Malutka iskierka nadziei rozbudziła wszyscy pozytywne emocje drzemiące w sercu chudziny. Miała nadzieje, że dobra passa, dotrwa do jutrzejszego wieczoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz